Moja przygoda z Fiatem Coupe’, a właściwie z jego miłośnikami, rozpoczęła się ponad dwa lata temu. A wszystko to zasługa mojego bloga, który jak widać służy nie tylko w promowaniu mojego ukochanego Piemontu, ale również w zawieraniu nowych znajomości. Najpierw wizyta u Chrisa Bangle w jego domu i zarazem studio projektowym w wiosce Clavesana nieopodal miasteczka Alba, rok później huczne obchody 20-lecia marki Fiata Coupe’ w Turynie, a w tym roku rodzinne biesiadowanie przy ognisku w malowniczym ośrodku nad jeziorem Łukcze na Lubelszczyźnie.
Nieco ponad dwadzieścia szybkich, mniej lub bardziej podrasowanych aut, w różnych kolorach tęczy, mniej lub bardziej zbliżonych do oryginalnych modeli, które przed 2000 rokiem (wtedy ostatni egzemplarz zjechał z linii produkcyjnej) opuściło progi fabryki Fiata w Turynie. Oczywiście jak przystało na kapryśne piękności nie obyło się bez drobnych awarii. Już nawet ja zdążyłam się przyzwyczaić, że zlot bez grzebania pod maską, przy kole, skrzyni biegów – niepotrzebne skreślić – jest zlotem straconym. A jedna coupetka, tym razem z winy kierowcy, została bardzo poważnie rozbita. Niestety bywa i tak.
Kulminacyjnym dniem spotkania miłośników Fiata Coupe’ było zwiedzanie Zamościa. Zaparkowane na Rynku Solnym kolorowe auta wzbudzały zainteresowanie wielu przechodniów. Zważywszy na długi weekend z okazji Bożego Ciała (4-7 czerwca) Zamość dosłownie roił się od turystów. Główny plac – Rynek Wielki – na co dzień polska chwała włoskiego renesansu zamienił się w jeden wielki kiczowaty jarmark z mydłem i powidłem. Stoiska, parasole należące do zlokalizowanych na placu knajpek całkowicie zakryły kolorowe kamieniczki, arkady i wspaniały Ratusz. Niestety tym razem nie było mi dane podziwianie dzieła włoskiego architekta Bernardo Morando i po szybkim slalomie między straganami oraz przechodniami całą grupą oddaliliśmy się z przewodnikiem na zwiedzanie nieco bardziej oddalonych rejonów starego miasta.
Zamość to nie była jedyna atrakcja zlotu. Chyba dla wszystkich zagorzałych fanów motoryzacji najciekawszą imprezą był cały dzień spędzony na torze doskonalenia jazdy w okolicach Lublina. W nowoczesnym ośrodku, z doświadczonymi instruktorami wszyscy uczestnicy zlotu mieli możliwość zmierzenia się z własnymi słabościami jako kierowcy, a właściciele swoich coupetek rywalizowali między sobą w jeździe na czas. Były nagrody, radość z wygranej, rozbite auto, piknik rodzinny na trawie oraz oczywiście grupowe zdjęcie ze specjalnie na tę okazję ściągniętym podnośnikiem…
Wspaniała pogoda, bezchmurne noce, pyszne kiełbaski pieczone w ognisku, niezliczone kufle piwa, wspaniałe towarzystwo sprawiły, że czas upłynął mi niepostrzeżenie. I nawet przenikliwe zimno, które nocą zakradało się do mojego domku nie przeszkodziło mi fantastycznie spędzić krótkiego urlopu na Lubelszczyźnie.