Jak to mawiał Forest Gamp „życie jest jak pudełko czekoladek. Nigdy nie wiesz co ci się trafi”. Cóż, mnie trafił się nieoczekiwany wyjazd na południe Włoch. Poleciałam do Lamezia Terme na samym dole włoskiego buta i spędziłam niezapomniane dwa tygodnie w mojej ukochanej Italii. Dlatego w najbliższym czasie mój blog będzie zdecydowanie nie-piemontese, a raczej baaardzo meridionale 😉
Podczas mojego pobytu miałam okazję odwiedzić aż cztery regiony, w tym cudowną Kalabrię, której nigdy wcześniej nie widziałam. Ze wspaniałymi ludźmi zjeździłam kawałek południowych Włoch, miałam okazję zobaczyć zupełnie nowe miejsca, ale ku mojej sporej satysfakcji i uciesze, wrócić także do miast, które wiele lat temu odwiedziłam!
Nie wiem czy to przez odległość od reszty Europy, a także północy Włoch, czy fakt, że należy do jednych z najbiedniejszych we Włoszech, czy też może te i jeszcze inne czynniki sprawiają, że region na samym czubku buta nie jest w ogóle popularny turystycznie. A tymczasem ja się w nim całkowicie zakochałam. Cudowny klimat (ciepło, ale nie upalnie, dużo słońca, brak wilgotności, która daje się we znaki w niektórych włoskich rejonach), cudownie ciepłe morze i przesympatyczni ludzie. Do tego znakomita kuchnia! I jak tu nie kochać Kalabrii?
Ponieważ jest to spory region, a także udało mi się odwiedzić trochę miejsc, jeden wpis to zdecydowanie za mało, żeby pokazać Wam piękno i różnorodność tego kawałka Italii. W tym artykule pokażę Wam Pizzo, od którego de facto rozpoczęłam odkrywanie Kalabrii.
Niewielkie, usytuowane nad samym morzem, ze względu na porę dnia (obiadową) kiedy tam dotarłam sprawiało wrażenie nieco śniętego. Maksymalnie godzinny spacer wąskimi uliczkami spokojnie wystarczy na obejrzenie tego miejsca. A zatem zaczynamy!