#Albafoodcamp, czyli zlot blogerów

Podczas majówki miasto zorganizowało zlot blogerów. Byłam ciekawa nie tylko samego spotkania (w końcu z definicji zazwyczaj są to rozmowy w wirtualnym świecie), ale również chciałam poznać ludzi, którzy podobnie jak ja kochają pisać, są ciekawi świata i chętnie dzielą się z innymi swoimi spostrzeżeniami.

Tutejsze biuro turystyki poprosiło kilku autorów blogów o przygotowanie krótkich prezentacji. Mieli za zadanie nie tylko opowiedzieć o sobie, ale również o czym piszą na łamach swoich stron. Ponieważ wydarzenie miało miejsce podczas dni Vinum, to tematem przewodnim było jedzenie. Było to pierwsze spotkanie tego typu i muszę przyznać, że był to genialny pomysł. Ludzie zjechali się z różnych stron Włoch, a nawet świata, żeby opowiedzieć o tym jak zaczęli swoją przygodę z blogiem, o swoich pasjach, przedsięwzięciach, w jakich uczestniczą. Sala, w które odbywały się prezentacje była wypełniona po brzegi.

Jednym z najciekawszych wystąpień była prezentacja Prunotto Mariangela, który opowiadał o produktach wytwarzany przez jego rodzinne gospodarstwo rolne … w dialekcie piemonckim (inny chłopak tłumaczył). Włochy są dość specyficznym krajem i ich język – włoski standardowy – ma relatywnie krótką tradycję. Właściwie do czasów zjednoczenia, czyli do 1861 roku nie istniał jeden wspólny język i każdy region mówił w swoim dialekcie. Wraz z prowadzeniem obowiązkowego uczęszczania do szkoły, powoli włoski (wywodzący się z dialektu toskańskiego) zaczął stawać się ogólnym językiem zjednoczonego narodu. Tak naprawdę, jeszcze wielu ludzi nawet jeśli nie potrafi mówić w dialekcie, to na pewno go rozumie. Zawsze fascynują mnie rozmowy mojej teściowej prowadzone z jej siostrą. W pewnym momencie, bez żadnego powodu, gładko przechodzą na dialekt piemoncki (il piemontese) i swobodnie prowadzą w nim konwersację.

Bardzo bliskie mojemu sercu była prezentacja bloga Singerfood. Jego autorami jest para: Pietro i Francesca. Obecnie mieszkają w Mediolanie, natomiast pochodzą z Pulii. Odwiedzając rodzinne strony wracają z walizkami wypełnionymi po brzegi smakołykami, które różnią się jakością od tych kupowanych w Mediolanie. Utożsamiam się z nimi ponieważ za każdym razem kiedy wracam z Polski jestem bliska granicy limitu bagażu. Zazwyczaj w mojej walizce można znaleźć: oprócz ubrań, kosmetyki (ekologiczne, polskich producentów), słodycze (cudowne i niepowtarzalne śliwki w czekoladzie), a ostatnio nawet pokrywkę od patelni (którą podczas przeprowadzki postanowiłam zostawić w domu, ale potem stwierdziłam, że bardziej mi się przyda we Włoszech). Za każdym razem wydaje mi się, że tym razem uda mi się przyjechać z lżejszą walizką i za każdym razem taszczę 19-sto kilogramowy bagaż… 🙂

Wracając do #Albafoodcamp. Kolejnym super wystąpieniem była prezentacja Enrico Rivetto, który pisze, dla odmiany, o winie. Temat taki wybrał nieprzypadkowo, ponieważ jest producentem wina (Rivetto)- http://blog.rivetto.it. Tu znajdziecie również link do wszystkich blogów, które były prezentowane (niektóre są również po angielsku). Tak się składa, że Enrico z powodów prywatnych ma bardzo duży sentyment do Polski (sam z resztą mówi  po polsku) i zaprosił mnie do swojej winnicy, a ja, jak się można domyślać, zaproszenie przyjęłam. 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *