Lago Maggiore to drugie co do wielkości jezioro we Włoszech (ma powierzchnię 212 km), jego wody obmywają brzegi północnego Piemontu, Lombardii oraz Szwajcarii. Szybko można tu dotrzeć z lotniska Milano Malpensa, czy z każdego innego miasta z racji bliskości autostrad.
Oprócz urokliwych miasteczek, zawieszonych nad jego brzegiem, charakteryzuje się przepięknym krajobrazem – okoliczne wzgórza z rozsianymi starymi willami przeglądają się w niebieskiej tafli wody, a ośnieżone szczyty Alp są na wyciągnięcie ręki. Niewątpliwie jednak najcenniejszymi jego skarbami są malutkie wyspy Boromejskie, leżące w granicach Piemontu. Isole Borromee to archipelag, w skład którego wchodzą: Isola Bella, Isola Madre oraz Isola dei Pescatori. Wybrałam się tam w pewną lekko pochmurną niedzielę, kiedy na kilka godzin można było odetchnąć od ciągłego skwaru, zapomnieć o gorącym słońcu i cieszyć się czasem spędzonym na świeżym powietrzu.
Do wysepek najłatwiej dociera się z miasteczka Stresa. Wspominałam o nim w poprzednim wpisie przy okazji koncertów muzyki klasycznej (Stresa Festival), które odbywają się tu co roku w przepięknej scenerii. Jest to popularny kierunek turystyczny oraz miejsce na weekendowe wypady, między innymi mieszkańców Mediolanu. Już samo miasto zachwyca przepięknym, starymi domami, zabytkowymi hotelami umiejscowionymi wzdłuż promenady, zadbaną roślinnością oraz zapierającymi dech w piersi widokami. Ruch na jeziorze przypomina Wenecję. Nie ma chwili, żeby małe stateczki nie przemierzały niebieskiej wody, przeskakując z turystami z jednego lądu na drugi.
Dotarłam tam przed południem i od razu zdecydowałam kupić bilet na rejs po Isola Bella, Isola Madre i Isola dei Pescatori. Dwie pierwsze aż od XV w. są własnością rodziny Boromeuszów (famiglia Borromeo), którzy mogą pochwalić się historią rodu sięgającą końca XIII w. Właśnie w tym miejscu spadkobierczyni rodu Donna Lavinia Borromeo w 2004 wzięła ślub z John’em Elkann (prezes grupy Fiata, członek rodziny Agnelli – ze strony matki). Uroczystość zaślubin odbyła się na Isola Madre, natomiast przyjęcie na pobliskiej Isola Bella. Z resztą nie po raz pierwszy wysepki były świadkiem hucznych przyjęć, czy obecności wielkich osobistości – ich urodą zachwycił się między innymi Napoleon.
Wycieczka statkiem trwa około 20 min. i można albo wysiąść na każdej, albo tylko na jednej wyspie. Postanowiłam obejrzeć jedynie Isola Bella, która słynie z pięknego, śródziemnomorskiego ogrodu i na spokojnie zobaczyć wszystkie jej zakątki. Szybko okazało się, że była to słuszna decyzja, ponieważ choć malutka, to zwiedzanie zajęło mi prawie 3 godziny…
Jej nazwa pochodzi nie od przymiotnika bella (piękna), ale od imienia Isabella d’Adda – skrót imienia to Bella. To właśnie dla niej w 1632 r. mąż Carlo III rozpoczął budowę pałacu oraz otaczającego go ogrodu, a w kolejnych latach jego dzieło kontynuowali potomkowie rodziny.
Po odstaniu w długiej kolejce po bilet wstępu, spacer rozpoczęliśmy od zwiedzania pałacu (Palazzo Borromeo). Nie ma w nim okna, z którego nie roztaczałby się cudowny widok: na pobliskie wysepki lub wypielęgnowany ogród. Oprócz pięknie wykończonych sal (niektóre mają ściany wykonane z kolorowego marmuru), miłośnicy sztuki znajdą tu, między innymi, pokaźny zbiór gobelinów z XV w. Mnie najbardziej zauroczyła komnata eksponująca olbrzymią kolekcją marionetek – czułam się w niej jak w mini teatrzyku. Zaskakujące były również groty, czyli sale ozdobione różnego rodzaju muszelkami i kamieniami.
Palazzo Borromeo – sala z kukiełkami
W końcu przeniosłam się do raju. Bo chyba tylko to słowo może w pełni oddać urodę barokowego ogrodu. Oprócz egzotycznych roślin, które dzięki szczególnemu mikroklimatowi mogą tu rosnąć przez cały rok: różne odmiany cytrusów, hibiskusy, olbrzymie krzewy oleandra (które my znamy dobrze, ale z uprawy doniczkowej), można tu spotkać białe pawie, które robiły furorę wśród turystów i hojnie okazywały swe wdzięki. Było ich całe mnóstwo, nie zabrakło nawet słodkich kurczaczków-pawiątek, które nie oddalały się od mamy.
Zachwycił mnie nie tylko sam układ kompozycyjny – tylnia część ogrodu tarasami schodzi do jeziora, różnorodnością form zarówno roślinnych jak i architektoniczny, ale niesamowita dbałość o szczegóły oraz wypielęgnowany każdy zakątek tego miejsca. Nic dziwnego, że niektórzy określają go jako najpiękniejszy ogród we Włoszech.
Do Stresy wróciłam głodna i już po godzinach obiadu. Włosi są dość precyzyjni jeśli chodzi o godziny posiłków i często nawet w turystycznych miejscach restauracje robią przerwę w obsłudze gości (zazwyczaj po 15.00) i dopiero w porze kolacji otwierają swe podwoje. Na szczęście udało się napełnić brzuch w sympatycznym barku i popijając zimną Coroną pieczone udko kurczaka i żeberka (w końcu nie tylko włoską kuchnią człowiek żyje :)) udałam się na krótki spacer po miasteczku.
Wyświetl większą mapę