Jest czwartek wieczór. Pokonując zakorkowane ulice Turynu zbliżam się do charakterystycznych białych słupów Juventus Stadium, niegdyś Stadio delle Alpi. Szybki spacer z parkingu oddalonego kilka przecznic od stadionu, kanapka zjedzona w mobilnym barku, pierwsza bramka, druga bramka i po trzeciej krótkiej rewizji w końcu dotarłam do środka. Otoczona przez wiernych kibiców bianconeri, słyszę z daleka rockową muzykę, odgłosy zagrzewające do walki rozgrzewających się przed meczem piłkarzy. W końcu docieram na swoje miejsce. Zielona murawa i jedna z bramek są praktycznie na wyciągnięcie ręki. Z daleka poznaję wyróżniających się wyglądem piłkarzy: z długimi włosami Andrea Pirlo, wielkiego Gigi Buffon, który akurat ćwiczy w bramce, drobniutkiego Sebastian Giovinco, czy w końcu przystojnego Pablo Osvaldo z kucykiem.
Piłkarze opuszczają na kilka minut murawę, by „ogrodnicy” mieli czas udeptać trawę. W końcu spiker wyczytuje składy Fiorentiny, a następnie Juventusu. Na boisko wbiegają piłkarze przeciwnych drużyn. Gwizdy mieszają się z owacjami. Z głośników płyną hymn Juve, potem UEFA, przy którym cały stadion przybiera biało-czarne barwy (przy każdym krzesełku są wcześniej przygotowane plastikowe prostokąty – ja trzymam w ręku biały). Sędzia odgwizduje początek meczu i widowisko zaczyna się na dobre.
Jest zaledwie druga minuta meczu kiedy pada pierwszy gol. Niezawodny, tryskający dobrą energią, młody ( 27 lat) Arturo Vidal zaskakuje bramkarza „fioletowych”. Ja cieszę się podwójnie, bo emocje na stadionie sięgnęły zenitu, kibice szleją, a gol padł tuż przy „mojej” bramce. Moje i innych kibiców apetyty rosną, ale po kilku nieudanych próbach rytm meczu znacznie spowalnia i do przerwy wynik nie ulega zmianie. Druga połowa meczu właściwie należy do piłkarzy Fiorentiny. Juve traci piłki w połowie boiska, tempo gry znacznie zwalnia, niepotrzebne faule dodatkowo pauzują grę.
W 78 minucie meczu Mario Gomez uszczęśliwia kibiców Fiorentiny i wybucha fioletowe szaleństwo w sektorze dla gości. Wynik do końca meczu nie ulega zmianie, a Juventus by liczyć na dalszą grę w UEFA League na wyjeździe musi co najmniej wygrać z Fiorentiną.
Wynik wynikiem, zwłaszcza, że tydzień później Juve w rewanżu pokonuje Fiorentinę zapewniając sobie możliwość dalszej walki o puchar UEFA, ale mnie z tego całego widowiska najbardziej fascynowali kibice. A dokładnie tzw. „curva sud”, czyli południowa sekcja stadionu za bramką. Przez cały czas trwania widowiska kilku chłopaków stało tyłem do murawy, opartych o barierki oddzielające od boiska i jak dyrygent orkiestrą, nadawali tempo kibicowaniu. Chyba nawet na minutę u nie umilkły śpiewy, nawoływania (też negatywne gwizdy, obraźliwe sformułowania dotyczące przeciwników), zawsze było głośno i coś się działo.
Juventus Stadium to pierwszy we Włoszech prywatny stadion, należący w całości do klubu piłkarskiego. Został oddany do użytku we wrześniu 2011. Jest niewielki, bo może pomieścić 41 254 widzów – dla porównania na trybunach sławnego Nou Camp w Barcelonie może kibicować 99 354 osób. Na terenie stadionu oprócz barków, sklepów, specjalnych sektorów VIP mieści się również muzeum Starej Damy. Klub powstał w 1897 roku i jest najbardziej utytułowanym klubem piłkarskim we Włoszech. Więcej informacji w języku polskim znajdziecie na Wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Juventus_F.C.
httpv://www.youtube.com/watch?v=i11SBjbZBf8